Lat posiadałam gdzieś tak między 3 a 4 a że moi rodzice nie byli jeszcze wtedy szczęśliwymi posiadaczami odbiornika telewizyjnego, tedy moja "ciekawość świata" szukała zaspokojenia metodami tradycyjnymi, czyli nader uciążliwymi dla mych rodziców. Rodzicielka moja chcąc zażyć chwili spokoju, nieopatrznie dała mi do zabawy nożyczki. Nowe narzędzie tak bardzo pochłonęło moją uwagę, że postanowiła skorzystać z okazji i uciąć sobie poobiednią drzemkę. Mama moja spała spokojnie, snem sprawiedliwego a ja cierpliwie i metodycznie szukałam nowych zastosowań dla dopiero co otrzymanego cudownego narzędzia . Wszystkie papiery jakie otrzymałam, przerobiłam na konfetti, tudzież krótkawe serpentyny drugiego gatunku i małymi chciwymi oczętami zaczęłam lustrować otoczenie. Lustracji przyświecał jeden cel - wykorzystać nożyczki. Wzrok mój padł na książki, ale miłość do nich wyssana z mlekiem matki zwyciężyła i pozostały nietknięte. Następny był obrus, ale tu zadziałał instynkt samozachowawczy, który podpowiadał, że zniszczenie czegoś co z takim wysiłkiem jest prasowane i układane na stole może się dla mnie źle skończyć. Pamiętam rozpacz jaka zaczęła mnie ogarniać, kiedy powoli docierała do mnie myśl, że pocięłam wszystko co można było i cudowne narzędzie jakim są nożyczki od tego momentu po wsze czasy będzie się marnować. I wtedy, nagle i niespodziewanie doznałam olśnienia! Spojrzałam jeszcze raz na moją śpiącą mamę i utwierdziłam się w przekonaniu, że jest to świetny pomysł. Wzięłam nożyczki i poczęłam powoli i metodycznie obcinać włosy mojej mamie. Oczyma wyobraźni już widziałam jej wdzięczne spojrzenie, kiedy się obudzi i zobaczy swoją nową fryzurę, jak mi będzie dziękować, że nie musi się fatygować do fryzjera... Po chwili moja mama się obudziła i ... no cóż, reszty się domyślcie sami. Do obcinania włosów zniechęciłam się tak dobitnie, że nie ukończywszy wtedy jeszcze lat czterech, wiedziałam, że fryzjerką na pewno nie zostanę ;) Moja mama po latach wspominała, że obudził ją dźwięk, na początku trudny do rozpoznania i dopiero po chwili, kiedy dopiero co przebudzona świadomość, pozwoliła jej zidentyfikować odgłos jakby nie było znany wszystkim bywalcom salonu fryzjerskiego, w jednej przerażającej sekundzie zrozumiała co się dzieje. Do fryzjera przemknęła się chyłkiem, okutana w chustkę a na następny dzień sąsiadki mogły już bez ograniczeń podziwiać nową, krótką i jak na tamte czasy bardzo odważną, fryzurę mojej mamy. Powód jej powstania został podany do wiadomości publicznej, na moje szczęście dopiero po latach, co pozwoliło mi utrzymać renomę super grzecznego dziecka. Zaś do nożyczek jako załącznik, otrzymywałam od czasu tego zdarzenia gazetkę pt. "Miś". Pamiętam, że były w niej wycinanki, które trzeba było potem sklejać. Szybko przekonałam się, że tak jak uwielbiam nożyczki tak nie znoszę kleju a stąd już była bardzo krótka droga do robótek... Rozpoznawszy u siebie wrodzoną awersję do kleju, który złośliwie i uporczywie znajdował się zawsze wszędzie, tylko nie tam gdzie trzeba, postanowiłam znaleźć zastosowanie dla nożyczek tam, gdzie nie trzeba się będzie brudzić. Najpierw dołączyła igła a w czasach szkolnych szydełko i druty.
I tak oto świat bezpowrotnie stracił genialnego fryzjera a zyskał robótkomaniaczkę.
W związku z nasileniem mojej manii powstało ostatnio tak wiele różnych hafcików, że postanowiłam zacząć je wymieniać za środki płatnicze prawnie obowiązujące w naszym kraju. Postaram się robić jak najlepsze zdjęcia i zamieszczać co dwa trzy dni a gdyby dziwnym i niezrozumiałym trafem coś komuś wpadło w oko to proszę o kontakt, jak znam życie na pewno się dogadamy ;)