sobota, 21 czerwca 2014

Haft czyli przymus twórczy

   Dwa dni temu...  wieczorem...

   Wkłułam kolejny raz igłę w kanwę, stawiając ostatni krzyżyk. Jeszcze maleńki beksticz tu i tam i włala dzieło gotowe. Zsunęłam okulary na czubek nosa, odsunęłam wiekopomne dzieło na wyciągnięcie ręki i zaczęłam krytycznym okiem lustrować efekt pracy mych rąk.  Lustracja okazała się zadowalająca.  Odłożyłam hafcik na rosnącą wciąż kupkę i nagle radość ze skończenia pracy została zastąpiona przez dojmującą pustkę. Coś we mnie zawyło. Auuuu! Jakiś przemożny imperatyw pchał mnie do działania. Jednak szybkie spojrzenie na zegarek, upewniło mnie, że druga godzina w nocy nie jest najlepszym porą na wybieranie nowego haftu. Westchnęłam tak głośno, ze nawet pies spojrzał na mnie karcąco i porzuciłam nadzieję na natychmiastowe zaczęcie nowej pracy. Udałam się na nocny spoczynek. Choć w moim przypadku trafniejsze byłoby określenie nocno-poranny spoczynek.

Przedwczoraj... rano czyli tak koło południa...

Chciałabym napisać, że wstałam pełna werwy i chęci do życia, ale kłamać nie będę. Jak zwykle zwlokłam się z wyrka pełna niechęci do całego świata. Umyłam się, bo tak trzeba. Zjadłam, bo powinnam a jak już o powinnościach mowa, to nawet pobieżne spojrzenie wokół, dało mi do zrozumienia, że najwyższy czas poszukać odkurzacza. Urządzenie zwane przeze mnie Goblinem, stało upchnięte w najciemniejszym kąciku. Wytargałam je w wielkim trudzie i udręce i już miałam podłączyć do prądu, kiedy zadzwonił telefon. Porzuciłam Goblina i udałam się do pokoju by poprowadzić szalenie nudną konwersację, która jednak miała jeden plus - w trakcie jej trwania nie dało się sprzątać. Wszystko co dobre szybko się kończy, wymiana opinii na temat poziomów umysłowych co poniektórych osobników, ponoć rodzaju ludzkiego została zakończona i pretekst do niesprzątania przestał istnieć. Pomyślałam, że po sprzątaniu czeka mnie nagroda w postaci nowego haftu i poczuwszy w sobie moc przenoszenia gór, lasów tudzież innych karkołomnych wyczynów, pognałam do Goblina i już, już miałam go włączyć, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Porzuciłam Goblina i udałam się do furtki, gdzie przez kilka minut przekonywałam Pana po drugiej stronie, że nie posiadam niczego co nadawałoby się na złom, oprócz naszego auta. Niestety do owego pojazdu mój Ślubny jest szalenie przywiązany. Na owo przywiązanie niebagatelny wpływ ma pewnikiem fakt, że przed nami jeszcze ponad dwa lata spłaty kredytu za ten ostatni krzyk techniki końca XX wieku. Pan Złomiarz w końcu stracił nadzieję, że coś ze mnie wydusi i udał się na dalsze poszukiwania, ja zaś powróciłam do przerwanych czynności. Wróciłam do domu i zanim doszłam do kontaktu, psica zażądała spaceru. Poszłyśmy na spacer, zaś po powrocie bez zbędnych ceregieli udałam się w kierunku Goblina. Zadzwonił telefon, zawróciłam i poszłam do pokoju - "Jak się cieszę, że cię słyszę! Tyle czasu nie dzwoniłaś (będzie ze dwa dni), co u ciebie?"
Trzy godziny później, spojrzałam niechętnym okiem na Goblina pełna przeczucia, że zbliżenie do niego zapewne zaowocuje jakimś dzwonkiem. Jednak moje Logiczne Ja trzepnęło mnie w ucho za wiarę w przesądy i popchnęło w stronę Goblina. Poszłam, wzięłam kabel do ręki i chciałam go już podłączyć, kiedy usłyszałam dzwonek, tym razem do drzwi. Zrezygnowana upuściłam kabelek na podłogę i potruchtałam nazad do furtki. Miotałam się tak jeszcze ze dwa razy, bowiem sąsiadka zapragnęła rozmienić banknot o wysokim nominale. Niestety okazało się, że w całym domu nie posiadałam wystarczającej ilości gotówki by zadośćuczynić prośbie sąsiadki. Powróciłam do przerwanej czynności i... zadzwonił dzwonek, tym razem telefon. Po krótkiej rozmowie, postanowiłam ulec nieznanym planom Wszechświata i schowałam Goblina w najciemniejszym kąciku, po czym zajęłam się tym co Zosieńki lubią najbardziej czyli wybieraniem nowej robótki.
Mogłoby się wydawać co w tym trudnego, a jednak... Ostatnio mym życiem robótkowym zawładnęły małe formy. Powstało na kopy małych serwetek, taśm zdobnych, serc w różnych postaciach a to haftu a to wydzierganych szydełkiem, większość jeszcze nawet nie obfocona. Zapragnęłam czegoś większego. Firanka byłaby dobra, ale tu względy natury finansowej przykróciły me pragnienia nader skutecznie. Porzuciwszy więc marzenia fiarankowe, poczęłam szperać w zapasach hafcianych wzorów. I nagle - Eureka! Przypomniawszy sobie o schemaciku wydrukowanym przed laty i porzuconym z jakichś bliżej niepojętych  względów, rzuciłam się na segregator. Jest! Szybkie spojrzenie na tabelę kolorów, o kurna DMC! Okazało się, że mam ledwie parę kolorów, ale jak to powiadają dla chcącego nic trudnego. Przyniosłam sześć pudełek z mulinami i postanowiłam dobrać nici samodzielnie, kierując się zdjęciem gotowej pracy. Cztery godzinki przeleciały jak z bicza trzasł, z wypiekami na twarzy i spojrzeniem pełnym dumy spoglądałam na pudełko z przygotowaną paletą mulinek. Teraz już tylko kanwa i można przystąpić do najbardziej ekscytującej czynności na świecie czyli hafcenia (nie kojarzyć błędnie z czynnością fizjologiczną polegającą na nagłym zrzuceniu treści pokarmowej z żołądka). Zaparzyłam herbatkę, pewna że już za moment zacznę wyszywać. Rozłożyłam materiał i zerknęłam na liczbę krzyżyków z której składa się mój wybrany schemacik... nagle poczułam lodowaty chłód, ciarki biegały mi plecach z góry na dół i w poprzek... przypomniałam sobie dlaczego ów schemat czas jakiś temu został przeze mnie porzucony! Z braku kanwy... Liczba krzyżyków wynosiła jak byk 260 na 175 a ja miałam przed sobą kanwę 14 (54 krzyżyki na 10 cm). Wiem, wiem chciałam coś większego zrobić, ale przecież nie "Bitwę pod Grunwaldem" ! Cztery godziny dobierałam nici do haftu, którego nie mam na czym wyszyć. Z determinacją zaczęłam przeszukiwać zapasy hafciane. Na samym dnie leżał niepozorny pakiecik z napisem
                      Linda 27 ct  35 x 42 cm kolor biały  gęstość 107 nitek/10 cm   100% bawełna
Jestem uratowana :) Od wczoraj dziubię a każdy krzyżyk to mój uśmiech  :)))

Zdjęcia zrobione po staremu czyli ciemną nocą. Noc zapadła, w domu słychać równy oddech śpiącego Ślubnego oraz miarowe chrapanie Psicy, ja miast spać, pstrykam fotki dla Was, by właściwie zilustrować powyższy post. Bez atrybutów uchwyconych na pierwszym zdjęciu haft nie miałby szans powstać, bowiem drobnica to straszliwa.





22 komentarze:

  1. A to Cię ciemne aniołki serdeczne jakoweś od zboznego dzieła goblinowania odpędzały i ratowały! Widocznie liczy sie robienie tego, co sie lubi i do czego człowieka ciągnie a nie jakieś tam kontakty z Goblinem wyjącym, spokój i nerwy zatruwającym! Słuchaj ich i machaj ręką na podszepty uwikłanej w wyrzuty sumienia duszy. Dusza ma byc wolna i radosna, bo zycie krótkie jest i momentami nieznośne. A trzeba robic wszystko by miało blask, barwę i dawało nam usmiech. Od nieposprzatania chałupy nic sie nie zawali.
    Haftujesz bosko i szczęsliwie a ja pełna podziwu oraz zdumienia jestem dla Twej precyzji i cierpliwości(bo tyle tego dziubdzienia, że ja bym doszczętnie wzrok straciła, który i tak coraz słabszym jest). No i z takim jajem piszesz, że mi sie oczęta usmiechają od lektury Twego posta, a wstałam jakaś taka zmięta i obolała, ze myslałam, iż mnie długo nic z tego stanu nie wytrąci!
    Całusy Zosiu zasyłam i zyczenia dobrego, przynoszącego satysfakcję i usmiech dnia!:-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hihihhi! Najwyraźniej aniołki miały swój cel w odciąganiu mnie od przykrych acz koniecznych czynności. Fakt faktem, że po schowaniu Goblina zapadła błoga cisza. Sprawiłaś mi ogromną radość, pisząc że wytrąciłam Cię swoim postem z tak przykrego stanu. Udawać nie będę, gdybym chciała pisać dla siebie, pisałabym do szuflady a zamieszczam te posty dla ludziów maści wszelakiej, by uczynić bytność na tym padole łez i rozpaczy choć odrobinę znośniejszym :)))
      Czytając Twój komentarz tak sobie pomyślałam a jakby hasło takie rzucić - Uwolnić dusze nasze! Niech w końcu radości trochę zaznają a nie tylko obowiązki i obowiązki... Zauważyłaś Olgo, jakie my kobiety jesteśmy obowiązkowe?
      Ściskam Cię Olgo i życzę radosnego dnia ! :)))

      Usuń
  2. Fajnie mi sie czytalo twojegio posta z usmiecham na tawrzy. Ciekawi mnie wybrany obrazek cos tam mi swita co to moze byc, Sama koncze serwete szydekkowa i zabueram sie za wyszywanie . Kanwa juz jest ake jeszcze nici brak na jeden wzor , a na drugi nici sa ale kanwy w odpowiednim koloze brak ,.. pozdrawiam cieplutko,,,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Domyślasz się jaki to wzór?! A ja specjalnie nie pokazałam gotowca, żeby podgrzać atmosferę :)))
      Pozdrawiam gorąco!

      Usuń
  3. No Zosieńko, znowu wywołałaś na moim licu uśmiech! JAk ja lubię czytać Twoje przemyślenia! ..no wiem nudna jestem, bo o tym samym w kółko, ale nic to, póki literki się piszą....A ciekawość mnie zżera co to będzie za dzieło? Ale jak wszyscy poczekam do ostatniego krzyżyka! Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A gdzie tam nudna, mów do mnie jeszcze, bo przechodzą mnie dreszcze ;)))
      Czekania trochę będzie, bo te maleństwa wolniej przybywają, ale po drodze jakieś urozmaicenie postaram się zapewnić :))
      Pozdrawiam gorąco!

      Usuń
  4. Zosiu, ja tak samo, jak poprzedniczki-musialam sie usmiechnac.
    A przyznac musze, ze tez miewam takie dni, ze probuje cos skonczyc, zaczac i nie moge. Zdarza mi sie jednakowoz, nie zdzierzyc i rzucic miesem;)
    Hafcenie, to nie to samo haftowanie jedniak;))) Usciski:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takich sytuacjach i z moich karminowych usteczek spływają słowa, których nie powstydzono by się pod przysłowiową budką z piwem :-D Jednak tym razem opanowała mnie iście angielska flegma. Ba! Nawet doceniłam na bieżąco komizm sytuacji ;)
      Ściskam! :))

      Usuń
    2. Mam nadzieje,ze Ci sie "ukradzione" zdjecia -spodobaja;) Jesli nie, daj znac.

      Usuń
  5. Wspaniały wpis...uśmiecham się :) Haft pięknie się zapowiada-podziwiam! Dziękuję serdecznie za odwiedziny i miłe słowa. Pozdrawiam-Gosia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy Cię odwiedzam to na usta pcha mi się wiele miłych słów, jednak żadne nie oddają tego co czuję, kiedy podziwiam Twoje dzieła! :))
      Pozdrawiam gorąco!

      Usuń
  6. Rozumiem Cię doskonale, ja też mam w nocy najwięcej pomysłów i parcie na szydełko lub druty. Nikt mi wtedy nie przeszkadza, tylko szkoda oczu, można to samo zrobić w świetle dziennym. Ten hafcik wyjątkowo mi się podoba, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano właśnie ta cisza, spokój... skupić się można i nikt nie dzwoni, nikt nie przeszkadza. Gdyby nie to, że słoneczko lubię, to bym się chętnie na nocny tryb życia przerzuciła ;))
      Co do hafciku, mam nadzieję, że kolory spasują ze sobą... dopóki nie skończę nie jestem pewna efektu końcowego...
      Pozdrawiam gorąco!

      Usuń
  7. Boszszszszszsz.... Ale Ty masz cierpliwość do tych krzyżyczków. Takie pirlipanie kwiatuszków... A ja Cię niezmiernie podziwiam i podziwiać będę. Wkrótce napiszę u siebie dlaczego:) Ryby skończone, a ja je "odchorowałam", ale krzyżykom nie odpuściłam:) . Tego Goblina może nie ruszaj, bo Ci szlag dzwonki trafi od nadmiaru używania ich:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rybek jestem ciekawa, bo tez się do nich przymierzałam, ale teraz... ugrzęzłam na dobre w tym pirlipaniu ;))) Mimo okularów i lupy, praca posuwa się wolno... ale do przodu :)
      Goblin na razie schowany, ktoś kiedyś się załamie jak do mnie wejdzie... ale cóż poradzić jeszcze się taki nie urodził co by wszystkim dogodził ;)
      W razie czego pójdę w zaparte i z uporem maniaka będę twierdzić, że mój Goblin jest sprzężony z dzwonkiem, co skutecznie uniemożliwiało korzystanie z tego dobrodziejstwa cywilizacji. Dzwonki trza było ratować ;-D
      I tak na koniec - ( wyobraź sobie mnie stojącą ze skromnie spuszczonymi oczętami, liczko spłonione, istna pensjonarka tylko tak bliżej 50-tki) -komplementa takie przeczytawszy radość poczułam ogromną ale i ciekawość :)
      Pozdrawiam gorąco i niecierpliwie! ;)

      Usuń
    2. Nie wszyscy mają tak dobrze- mój Goblin dostał nowa rurę tudzież szczotę i.... dzwonki mam dwa i chyba nie do zdarcia. Zbieram się do napisania postu, ale niemrawo mi to idzie:( dziubdziaj- chyba wiem o jaki wzór chodzi:)

      Usuń
  8. Znowu się uśmiałam;- widać nie było Ci dane tego dnia odkurzyć.
    Są i dobre strony, nie musiałaś słuchać wycia (bo zwykle te urządzenia wyją) swojego Goblina. "Złomiarze" do mnie też czasem zaglądają i zawsze ich odsyłam z niczym.
    Hafcik zapowiada się cudnie. Podziwiam za cierpliwość do tej jak nazwałaś "drobnicy".
    Ściskam Dorota

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słuchać wycia nie musiałam, ale co się nabiegałam to moje ;)) Jednak z wiekiem nauczyłam się, że przeciw wiatru nie nadmuchasz. Widać Wszechświat miał wobec mnie na ten dzień inne plany...
      Co do tej drobnicy to jest idealna na mój typ ADHD, cudnie mnie uspokaja. Ciekawa tylko jestem ile czasu mi zajmie, w porównaniu do innych kanw, na tej robota idzie w iście żółwim tempie...
      Ściskam mocno ! :))

      Usuń
  9. Witaj w klubie hi hi , ale haft jest piekny!.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W klubie zawsze raźniej czyli kupą mości Panie ;)))

      Usuń
  10. Opierałaś się strasznie , ale... Dusza Artystki zwyciężyła:) .. a odkurzacz to potwór którego lepiej... nie ruszać:)) jest tyle pięknych rzeczy do zrobienia :)
    dobrego dnia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak widać opór okazał się bezcelowy. Naukę z tego wysnułam takową, że przeciw wiatru nie nadmuchasz :)))
      Pozdrawiam gorąco!

      Usuń